Kilka dni temu opisaliśmy sytuację, która miała miejsce w lubińskim hipermarkecie Tesco. 63-latka poszła zrobić drobne zakupy, podeszła do kasy i zapłaciła za nie. Kiedy miała już odejść od kasy bramki ustawione po obu stronach zaczęły szaleć. Do kobiety podbiegli pracownicy ochrony sklepu i zabrali do pomieszczenia, w którym ją przeszukano. Jak się okazało, kobieta nic nie ukradła, jedynie w starym portfelu znalazło się zabezpieczenie, którego wcześniej nie usunięto i to właśnie ta plakietka wprawiła maszyny w ruch.
- Strasznie to przeżyłam. Tam było setki klientów, którzy widzieli całą sytuację. Przecież oni nie wiedzą jak to się skończyło, od razu sobie pomyśleli, że coś ukradłam, a tak nie było – mówiła nam pani Barbara. - To jest pomówienie, zniewaga i psucie dobrego imienia, czyli narażenie moich dóbr osobistych. Za to można dostać wyrok.
Kobieta zażądała publicznych przeprosin, jednak ochroniarze stwierdzili, że czegoś takiego się nie praktykuje. Lubiniance odmówiono również pisemnego potwierdzenia, że taka sytuacja miała miejsce.
O dalsze losy sprawy zapytaliśmy rzecznika prasowego Tesco Polska. - To zdarzenie losowe – powiedział nam Michał Sikora. - Takie coś może zdarzyć się każdemu z nas. Jest ogromna liczba zabezpieczeń stosowanych przez sklepy. W tym przypadku po prostu w innych sklepie ktoś nie odczepił tego zabezpieczenia z towaru i nasze bramki zareagowały. Należy pamiętać, że w sytuacji kiedy odzywa się alarm, nie oznacza to, że złapaliśmy złodzieja, tylko to, że coś jest nie tak i należy to wyjaśnić. Nie widzę żadnego powodu aby publicznie przepraszać tą panią, jeżeli jednak domaga się przeprosin jesteśmy gotowi wystosować takie na piśmie. Jednak nie znamy danych tej pani. Jeśli odczuwa taką potrzebę może udać się do punktu obsługi klienta w Lubinie i takie pismo będzie na nią czekało. Jeszcze raz powtarzam, że są to losowe pomyłki, a nie nasze celowe działanie i za tą pomyłkę przepraszamy.
fot. Tesco Polska