Grupa Oto:     Bolesławiec Brzeg Dzierzoniów Głogów Góra Śl. Jawor Jelenia Góra Kamienna Góra Kłodzko Legnica Lubań Lubin Lwówek Milicz Nowogrodziec Nysa Oława Oleśnica Paczków Polkowice
Środa Śl. Strzelin Świdnica Trzebnica Wałbrzych WielkaWyspa Wołów Wrocław Powiat Wrocławski Ząbkowice Śl. Zgorzelec Ziębice Złotoryja Nieruchomości Ogłoszenia Dobre Miejsca Dolny Śląsk

Nadzieja umiera ostatnia

     autor:
Share on Facebook   Share on Google+   Tweet about this on Twitter   Share on LinkedIn  
Lesław Błaszczyk z Głogowa i legniczanka Emilia Mazurkiewicz nigdy się nie znali. Mieszkali w różnych miastach, mieli swoje własne życie, różne problemy i zmartwienia. Choć dzieliło ich wszystko, mają jeden wspólny mianownik.

Pewnego dnia oboje wyszli z domu i ślad po nich zaginął. Od tamtego czasu zaczął się dla ich bliskich życiowy dramat.

Wychodzą bez słowa pożegnania

Według bazy danych fundacji ITAKA, która specjalizuje się w udzielaniu pomocy rodzinom zaginionym, w całym województwie dolnośląskim poszukiwanych jest dziś 67 osób, w tym osiem osób pochodzi z naszego regionu: Legnicy, Lubina, Głogowa czy Chojnowa. Każdego roku policja w całym kraju notuje aż 15 tysięcy zaginięć. Tylko w ubr. legnicka policja szukała 89 osób. Ludzie giną bez względu na wiek, płeć, status materialny. Wychodzą z domu i nigdy już nie wracają. Dlaczego? Odpowiedzi jest tak wiele, jak wysoka jest statystyka osób poszukiwanych. Bo każdy przypadek jest odosobniony i do każdego należy podejść indywidualnie.

Ludzie giną bez śladu z różnych powodów. Bo mają problemy osobiste, którymi nie chcą się dzielić z najbliższymi i nie chcąc ich martwić. Znikają bez słowa, nie zostawiają żadnego listu pożegnalnego. Świadomie zrywają kontakty z bliskimi, bo problemy ich przerosły, nie mogą sobie z nimi poradzić, nie widzą żadnego sposobu na ich rozwiązanie. Dlatego wydaje im się, że najlepszą metodą jest ucieczka. Ale ludzie zapadają się pod ziemię także z powodu chorób. Uważają, że nie chcą być już ciężarem dla najbliższych, dlatego odchodzą. Inni zupełnie nieświadomie rozstają się z rodziną. Wychodzą na chwilę, ale już nie wracają. Tracąc poczucie czasu i rzeczywistości widziani są zupełnie w innych miejscach. Ludzie giną też, bo mają na bakier z prawem, bo dopuścili się przestępstw i ukrywają się przed organami ścigania. Ale giną też ofiary przestępstw - molestowania seksualnego czy uprowadzenia dla okupu.

Kiedy bez wieści ginie człowiek, dla rodziny rozpoczyna się największy dramat. Gdy wielomiesięczne, a nawet wieloletnie poszukiwania nie przynoszą żadnego rezultatu, myśli się o najgorszym scenariuszu. W obliczu niemocy, najbliżsi uciekają się do niekonwencjonalnych sposobów, szukając ostatniej deski ratunku u wróżek i jasnowidzów. Bo najgorsze jest uczucie niewiedzy o losach zaginionego. Ta myśl nie daje normalnie funkcjonować, nie daje spokojnie spać, bo zawsze przed oczami staje obraz bliskiego, którego widzieliśmy po raz ostatni.

Ubrała tylko lekką kurtkę

Katarzyna Borys, dokładnie pamięta dzień, w którym zaginęła jej mama. Był 21 lutego tego roku, chłodne późne popołudnie.

– Wszyscy byliśmy wtedy w domu, mój ojciec, mąż i ja. Mama postanowiła wyjść na spacer. Na chwilę, na dwadzieścia minut, bo zawsze po takim czasie wracała – rozpoczyna swą opowieść pani Kasia.

53-letnia Emilia Janina Mazurkiewicz została zapamiętana jako pogodna kobieta. Uśmiechnięta, wesoła, nigdy nie narzekała na swój los. Mieszkała wraz z mężem, córką i wnuczką w kamienicy przy ul. Żwirki i Wigury w Legnicy. Codziennie z utęsknieniem czekała na powrót ze szkoły swojej ukochanej wnuczki. 10-letnia Asia była oczkiem w głowie dziadków. Wspólne zabawy i spacery. Pani Emilia cierpiała na zaniki pamięci. Często wychodziła z domu. Rodzina zawsze wiedziała, gdzie i po co idzie. Raz kiedyś, a było to rok temu, wyszła i ślad po niej zaginął. Na szczęście szybko się odnalazła, a właściwie odnalazł ją śpiącą na polu, rolnik. Od tamtego czasu, najbliżsi jeszcze bardziej wzmogli czujność i opiekę. Przez cały rok od tamtej pory życie pani Emilii biegło własnym torem. Nic nie zwiastowało późniejszego dramatu. Nikt z rodziny nie przeczuwał, że pewnego, lutowego dnia, Emilia Mazurkiewicz wyjdzie z domu i już nigdy nie wróci.

- Gdy chciała gdzieś się przejść, zawsze w domu ktoś z nas był. Nie inaczej było 21 lutego. Było około wpół do piątej po południu. Na dworze o tym czasie było już dość chłodno. Mama postanowiła wyjść tylko na chwilkę, więc nie ubierała się w grubą, ciepłą odzież. Miała na sobie czarną spódnicę za kolana i cienką, nieprzemakalną kurtkę. Wdziała kozaki i wyszła - wspomina Katarzyna Borys.

Tego dnia rodzina widziała Emilię Mazurkiewicz po raz ostatni w życiu.

- Byliśmy przekonani, że zaraz wróci, bo na dworze był ziąb – wspomina dalej córka zaginionej kobiety. - Po jakieś godzinie zaczęliśmy się niepokoić. Chodziliśmy od okna do okna. Wyszłam na zewnątrz. Obeszłam całą ulicę. Pytałam przechodniów, a później sąsiadów. Nikt nie widział kobiety podobnej do mojej mamy. Po 48 godzinach od zaginięcia zgłosiliśmy się na policję.

Mamo, odezwij się

Niestety mimo usilnych poszukiwań do dzisiaj nie udało się odnaleźć 53-letniej kobiety. Rodzina zaginionej pani Emilii szuka pomocy wszędzie. Fotografia Emilii Mazurkiewicz figuruje w rejestrze osób zaginionych Fundacji ITAKA. Córka pani Emilii myśli o udziale w znanym ogólnopolskim programie telewizyjnym: "Ktokolwiek widział, ktokolwiek wie". Pani Kasia szukała nawet pomocy u jasnowidzów i wróżki. Jedna z przepowiedni uspokoiła ją, bo widząc zdjęcie jej matki, jasnowidz orzekł, że pani Emilia wciąż żyje.

- Człowiek ma zawsze nadzieję na szczęśliwe odnalezienie kogoś bliskiego. Także i my wciąż wierzymy, że mama ma się dobrze. Najgorsza jest ta niewiedza i świadomość, że tak naprawdę nic już nie można zrobić tylko czekać, czekać i czekać. Trzeba nastawić się na najgorsze, ale nie dopuszczamy do siebie takiej myśli. Mama nie miała żadnych powodów, by nas opuszczać. Każdego dnia cieszyła się na nasz widok, gdy wracaliśmy z pracy. Każdego dnia cieszyła się na przyjście ukochanej wnuczki. Nie wierzę, by mogła tak po prostu wyjść bez żadnego słowa pożegnania. Mamo, wierzymy, że wciąż żyjesz, gdziekolwiek jesteś, daj nam jakiś znak, jeden sygnał, wystarczy jeden telefon. Mamo, odezwij się. My tu wszyscy na ciebie czekamy. Jeśli ktokolwiek wie, gdzie może znajdować się Emilia Mazurkiewicz, prosimy o kontakt. Za każdy pomocny sygnał będziemy bardzo wdzięczni – apeluje podłamana Katarzyna Borys.

Po co komu zimowe kurtki latem?

W podobnej sytuacji jest Janina Sosińska z Głogowa, która od dziewięciu miesięcy poszukuje swojego brata. 55-letni Lesław Błaszczyk mieszkał samotnie w jednym z bloków przy ul. Daszyńskiego w centrum Głogowa, niedaleko charakterystycznego ronda koło Mostu Tolerancji. Z żoną rozszedł się lata temu, ale jakoś nie chciał wiązać się już z kimś na stałe. Lubił swój pokój z kuchnią. Tu był u siebie, miał swój azyl. Był typem domatora. Lubił się ładnie ubrać, zawsze czysty i schludny. Dbał o siebie. Nie miał wrogów, nie był osobą konfliktową. Rzadko wyjeżdżał, nie lubił tłumów. Za to niemal codziennie odwiedzał swoją starszą siostrę, Janinę.

- O zniknięciu brata dowiedziałam się od córki. Lesława ostatni raz widziano 30 sierpnia 2008 roku. 2 września przyjechałam z Niemiec i tego dnia córka powiedziała, że wujek się nie odzywa i że chyba się coś stało - wspomina dziś pani Janina.

Na początku czerwca ubr. Lesław Błaszczyk przyjął się do pracy w legnickiej firmie "Jarex". Pilnował porządku na terenie budynków. Był na okresie próbnym, który kończył się z początkiem września. Ale 17 lipca firma nagle zerwała z nim umowę.

- W ogóle nie wiedzieliśmy, że Lesiu już nie pracuje. Nikomu się nie przyznał. Może się wstydził? Córka próbowała się czegoś dowiedzieć od niego. Powiedział jedynie, że lepiej żeby nie wiedziała, dlaczego go zwolnili. Może widział coś, czego nie powinien był widzieć. Na pewno nie zwolnili go za jakieś pijaństwo. Broń Boże. Brat po wylewie nigdy nie zaglądał do kieliszka. Tak naprawdę do dziś nie wiemy, dlaczego przestał pracować w tej firmie – zastanawia się pani Janina.

30 sierpnia Lesław Błaszczyk przepadł bez wieści. Czy to utrata pracy spowodowała jego zniknięcie? Poczuł się odrzucony, zlekceważony i nie akceptowany, że mógł świadomie zapaść się pod ziemię? Tego nie wiemy, ale tak przecież być mogło.

- 2 września, kiedy przyjechałam do Głogowa, kilkakrotnie dzwoniłam do jego domu. Poszłam do mieszkania, ale policja nie pozwoliła na ruszanie czegokolwiek, by nie zacierać ważnych śladów. Zaciekawiło mnie, dlaczego w szafie nie było żadnej kurtki zimowej. Było przecież wtedy jeszcze lato, po co więc komu ciepłe kurtki? - dziwi się siostra zaginionego Błaszczyka.

Buty denata jak Lesława

Miesiąc od zaginięcia głogowska policja odnajduje zwłoki w wyraźnym rozkładzie. Denat nie miał przy sobie żadnych dokumentów tożsamości. Funkcjonariusze kontaktują się z panią Janiną prosząc o identyfikację ciała.

- Proszę mi wierzyć, trzęsłam się jak galareta. Nie wiedziałam, co mam zrobić ze sobą. Pytania rodziły się z każdą kolejną sekundą. Przez głowę ulatywały myśli najgorsze z możliwych. Zjawiłam się na identyfikacji cała roztrzęsiona. Faktycznie zwłoki były w tak posuniętym rozkładzie, że nie możliwe było rozpoznanie postaci. W pewnym momencie oniemiałam. Na nogach denata zauważyłam identyczne buty, jakie nosił mój brat. Na co policjant uspokajał, że przecież takie buty może nosić każdy. Ale ja jakoś czułam, nie wiem dlaczego, ale czułam, że są to buty należące do Lesława. Pogodziłam się już z myślą, że to on. Po kilku dniach dostaję z policji telefon, że do zwłok przyznała się inna rodzina - opisuje Janina Sosińska.

W lutym tego roku siostra pana Lesława wzięła udział we wspomnianym programie:„Ktokolwiek widział, ktokolwiek wie". Po emisji na antenie TVP Janina Sosińska dostała dwa sygnały od osób, które rzekomo widziały ostatnio zaginionego brata.

- Mój brat kiedyś był zegarmistrzem. Znał więc dobrze ludzi z tej branży pracujących w Głogowie. Po emisji programu skontaktował się ze mną jeden z głogowskich zegarmistrzów twierdząc, że kilka dni wcześniej widział Lesława koło apteki przy ulicy Jedności Robotniczej. Ktoś znów inny widział mojego brata spacerującego w okolicach zielonego rynku. Niestety obie wersje się nie potwierdziły i dalsze poszukiwania spełzły na niczym - relacjonuje pani Janina.

Kilka miesięcy temu kolejny ważny sygnał. To jedna z sąsiadek zauważyła przechodzącego obok jej posesji Lesława Błaszczyka. Miał na sobie zieloną kurtkę z wypustkami.

- Taką kurtkę właśnie nosił mój brat. I taka kurtka zniknęła wtedy z szafy. Ale znów podobnie, jak z tymi butami. Czy tylko jeden człowiek w Głogowie może chodzić w zielonej kurtce? Ta informacja również się nie sprawdziła - wspomina dalej siostra zaginionego.

Niewiedza potrafi zabić

Najbliżsi Emilii Mazurkiewicz i Lesława Błaszczyka, podobnie jak wiele innych rodzin, wciąż czekają na powrót swoich najbliższych. Nadal wierzą, że żyją, gdzieś są. Mówią, że stwierdzenie "nadzieja umiera ostatnia" to banał. Ale to właśnie nadzieja pozwala rodzinom zaginionych wierzyć i trwać nadal, bo to nadzieja trzyma ich przy życiu.

- Niewiedza potrafi zabić. Człowiek jest bezradny. Jeśli mój brat już nie żyje, to nawet nie mogę go pochować. To jest dramat – kończy Janina Sosińska z Głogowa.


Tomasz Jóźwiak



o © 2007 - 2024 Otomedia sp. z o.o.
Redakcja  |   Reklama  |   Otomedia.pl
Dzisiaj
Niedziela 28 kwietnia 2024
Imieniny
Bogny, Walerii, Witalisa

tel. 660 725 808
tel. 512 745 851
reklama@otomedia.pl